Wieczorem 5 kwietnia 1945 r. wojska niemieckie wycofując się pod naporem wojsk radzieckich z Rajczy w kierunku Zwardonia skierowały jeden z oddziałów (SS) boczną drogą w stronę Rycerki Górnej.
Grupa tymczasowo rozkwaterowała się w pobliżu mostu w osiedlu Czanieckich i rozłożyła się pokotem na spoczynek.
Dowódca zajął kwaterę w domu pod nr 61 u Franciszka Czanieckiego,
tuż w sąsiedztwie A. Płoskonki mieszkającego w domu pod nr 64.
Michał Słowiak, świadek naoczny pacyfikacji osiedla Czanieckich, tak relacjonuje wypadki:
Dowódca grupy Niemców rano 6 kwietnia podzielił swój oddział na pięć części przydzielająć każdej ciężki karabin maszynowy i zorganizował pięć gniazd oporu kładąc ogień zaporowy na dolinę rzeki Rycerka wzdłuż drogi w kierunku Rajczy.
W ciągu dnia zauważono ruchy partyzantów na Mładej Horze i gniazda oporu w osiedlu Czanieckich i Płoskonków otrzymały dodatkowo zadanie obstrzału lasu nad potokiem Rycerek o czym nie wiedzieli przewodnicy informujący kpt. Jefremowa o pierwszym rozmieszczeniu sił niemieckich nad Rycerką.
W związku z tym kpt. Jefremow kwaterujący w leśniczówce „Rycerki” u gajowego Józefa Jaska postanowił zlikwidować niemiecką zasadzkę nocą i z szóstego na siódmego kwietnia około godziny 23 oddział jego został podprowadzony przez Jaska w kierunku osiedla Czanieckich.
Zatrzymano się opodal domu Michała Słowiaka (pod nr 34). Tu pozostawiono część sprzętu, a następnie po zasięgnięciu bliższych informacji o rozmieszczeniu placówki niemieckiej kpt. Jefremow podzielił swój oddział na dwie grupy po 15 ludzi i biorąc na przewodnika 38 letniego Michała Słowiaka, udał się w kierunku Płoskonków.
Drugą grupę powierzył swojemu zastępcy, któremu na przewodnika Michał Słowiak przydzielił swego szwagra 27 letniego Antoniego Szczotkę, syna Karola (spod nr 41). Druga grupa otrzymała rozkaz wymarszu z godzinnym opóźnieniem i atakowania gniazd niemieckich dopiero na sygnał kpt. Jefremowa.
Obydwie grupy miały zadanie otoczyć rozmieszczone placówki karabinów maszynowych, a następnie rozbroić poszczególne obsady wraz z kwaterą dowódcy.
Grupa kpt. Jefremowa poruszała się wolno ciemną nocą zboczem Praszywki. Niedaleko osiedla Płoskonków kpt. Jefremow podzielił swą grupę na trzy pięcioosobowe patrole przydzielając każdej zadania. Grupa pierwsza miała przejść ławą na lewy brzeg rzeki i otoczyć gniazdo karabinów maszynowych u Słowiaków – druga i trzecia piątka miała otoczyć gniazda z karabinami maszynowymi u Płoskonków.
Grupy ruszyły w wyznaczonym czasie do wykonania swych zadań. Kpt. Jefremow odczekał jeszcze aż patrole odejdą na wystarczającą odległość. Grupa jego znajdowała się w odległości około 150m od gniazda niemieckiego, które miał rozbić. Nagle ciszę nocną rozdarła seria karabinu maszynowego, skierowana w górę potoku Rycerki. Kule przeszyły twarz kpt. Jefremowa, który poległ na miejscu. Michał Słowiak uniknął śmierci dzięki temu, iż stał nieco niżej Jefremowa.
Na ten sygnał zagrały ogniem karabinowym wszystkie gniazda rozmieszczone na prawym i lewym brzegu Rycerki. Z osiedla Czanieckich Niemcy wystrzelili rakiety oświetlające teren.
W tych warunkach partyzanci poczęli wycofywać się między zabudowania nie zdradzając strzałami swej małej siły.
Działo się to między godziną drugą a trzecią w nocy siódmego kwietnia.
Równocześnie z pierwszymi strzałami w osiedlu Płoskonków została zaatakowana grupa partyzantów w osiedlu Czanieckich, którą prowadził Antoni Szczotka. Ponieważ dowódca tej grupy również zginął, nastąpiła całkowita dezorganizacja i partyzanci pojedyńczo wycofali się w rzęsiście oświetlonym rakietami terenie w lasy na górze Praszywki.
Po śmiertelnym upadku kpt. Jefremowa Michał Słowiak padł na ziemię i podczołgał się pod kupę kamieni na pobliskiej miedzy. Po godzinie, kiedy Niemcy przestali oświetlać teren i wycofali się z osiedla Płoskonków, prawie już o świcie doszedł do swego domu wraz z trzema partyzantami. Reszta odeszła w kierunku Mładej Hory.
Około godziny czwartej tejże nocy placówki niemieckie usytuowane na prawym brzegu rzeki Rycerka rozpoczęły odwet na mieszkańcach według zasady ,,zbiorowej odpowiedzialności” podpalając osiedle Czanieckich. Dobrze zaplanowana akcja partyzancka kpt. Jefremowa skończyła się klęską wskutek braku aktualnych informacji.
Michał Słowiak, pełzając dowlókł się szczęśliwie do swego domu (nr 34) leżącego na uboczu poza osiedlem Czanieckich, zaś Antoni Szczotka razem
z partyzantami szukał ukrycia wśród zabudowań.
Według opowiadania jego byłej żony Wiktorii Szczotkowej-Czanieckiej (nr 57), kiedy się Niemcy przekonali, że ze strony partyzantów nic im już nie zagraża, rozpoczęli niespodziewanie okrutną zemstę na miejscowej ludności za współdziałanie z partyzantami.
Szczególnie dowódca niemiecki, który kwaterował w domu Franciszka Czanieckiego nr 44 ( obecnie 61) w sąsiedztwie Antoniego Płoskonki (nr 44 obecnie 64) zapałał do jego rodziny hitlerowską nienawiścią, podejrzewając ją o zdradę z powodu zbiegu następujących okoliczności.
Wieczorem 6 kwietnia wracał do Rajczy Jan Wiercigroch (spod nr 212) i Franciszek Wiercigroch (spod nr 150). Obydwaj odwozili ewakuowane rodziny niemieckie przez Zwardoń w kierunku Ćadcy.
Z powodu jednak zbliżającego się frontu na Słowaczyźnie,
w obawie o własne życie, porzucili konie i wozy i powracali piechotą do domu. Nie mogli dostać się do Rajczy, gdyż miasteczko to zajęły w międzyczasie wojska radzieckie. Podeszli więc do Rycerki Górnej, gdzie Jan Wiercigroch spokrewniony z rodziną Antoniego Płoskonki zamierzał przeczekać wraz z Franciszkiem, aż linia frontu przesunie się i umożliwi powrót do domów rodzinnych. W Rycerce Górnej natknęli się na patrol niemiecki, który ich zatrzymał i doprowadził do kwatery komendanta u Franciszka Czanieckiego. Podejrzanych o szpiegostwo skazano na rozstrzelanie.
Wówczas Płoskonkowie, jako świadkowie, na których powoływał się Jan Wiercigroch, poczęli błagać tego Niemca o darowanie im życia wyjaśniając wspólnie z Czanieckim okoliczności w jakich znaleźli się i powód przybycia do Rycerki Górnej. Przy tym płaczem i molestowaniem przekonali Niemca o ich niewinności i tak uratowali ich od śmierci.
Płoskonkowie obdarowali komendanta i patrol czym mogli, a Franek Wiercigroch nawet darował jednemu z nich swój zegarek. W ten sposób zostało zażegnane niebezpieczeństwo i obydwaj Wiercigrochowie zostali uwolnieni.
Jan pozostał u Płoskonków na noc a Franek udał się okrężną drogą lasami
do Rajczy.
Kiedy jednak tejże samej nocy nad ranem mała grupa partyzantów usiłowała zaatakować silną grupę niemiecką i została zupełnie rozbita. Niemcy doszli do przekonania, że ludność miejscowa współpracowała z partyzantami i chroniła Wiercigrochów, o których szpiegostwie teraz byli przekonani. Na tej podstawie rozpoczęto akcję odwetową około godziny piątej rano.
Najpierw podpalono dom Antoniego Płoskonki. Przerażona rodzina rzuciła się na ratunek obłożnie chorej matki, którą zrozpaczony ojciec z córkami Marią i Heleną starali się wyprowadzić z płonącego domu.
Równocześnie trzecia córka Antonina porwała swoje 4-tygodniowe dziecko
i 6-miesięcznego chłopczyka siostry Heleny i z tymi dziećmi wyskoczyła do ogrodu. I to ją uratowało przed zbirami hitlerowskimi.
Jan Wiercigroch, który u nich nocował, zdążył w ostatniej chwili wyskoczyć z płonącego domu i wśród ogólnej strzelaniny wpadł do stajni
i skrył się pod żłobem między krowami.
Kiedy zaś rodzina z chorą matką zdążyła wydostać się na podwórze, wszystkich na miejscu położono trupem.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocalała Antosia z dwojgiem dzieci, a także Wiercigroch, który w tym rozgardiaszu nie stracił przytomności umysłu i z chwilą kiedy zaczęła płonąć stajnia, wyskoczył z niej i skrył się do cembrowanej studni, w której po zrębach wystających kamieni zszedłszy aż do lustra wody przeczekał okrutne piekło.
W całym osiedlu powstał nieopisany zgiełk i lament bezbronnych, płaczących dzieci, wzajemne nawoływania wyskakujących z płonących domów i w rozpaczy wybiegających na oślep na ośnieżone pola ludzi. Niektórych tak ogień zaskoczył, że nawet nie zdążyli zabrać ze sobą odzienia. Wśród tego zgiełku i płaczu ryk bydła w płonących stajniach wzmagał grozę pożogi, w której spłonęło dziewiętnaście zagród i z całego osiedla pozostały zaledwie dwa odległe domy nieuszkodzonych gospodarstw.
Wśród zgliszcz pozostało dziesięć ludzkich ofiar zastrzelonych lub żywcem spalonych. Kto ze starszych osób nie zdążył na czas wyskoczyć z chaty ginął od wybuchu granatów rzucanych do wnętrza przez rozbestwionych hitlerowców.
W takich okolicznościach zginęła matka Biernatów (nr 35), zaś u Słowiaków(nr 65) zginął ojciec Michała przewodnika grupy partyzanckiej Jefremowa. Natomiast w domu rodziców drugiego przewodnika Antoniego Szczotki zginęli oboje rodzice, a on ciężko ranny zmarł w następujących okolicznościach.
Kiedy jego grupa prowadzona przez Antoniego Szczotkę rozpierzchła się po śmierci ich dowódcy i poczęła się wycofywać z osiedla, Antek wpadł do domu Cokota Wawrzyńca. Kiedy zabudowania Cokota stanęły w płomieniach podskoczył do domu swoich rodziców (pod nr 41).
Za chwilę i ten dom Niemcy otoczyli. Przed podpaleniem wypędzili obecnych na podwórze i ostrzelali ich. Matka otrzymała postrzał w tył głowy. Kula wyszła czołem, godząc rónocześnie Antka w kark. Ten padł ciężko ranny. Ojca postrzelali w nogi. Ciężko ranny dowlókł się przez drogę pod daszek nad piwnicą, gdzie ukrył się w słomie, którą
po chwili Niemcy podpalili. Ojciec Antoniego Szczotki spłonął żywcem.
Z całej rodziny uniknęła śmierci szwagierka Antka Ludwika Rojka, która w ostatniej chwili weszła do piwnicy znajdującej się pod domem, gdzie złożyła pewną część odzieży i pościeli, by uchronić to przed ogniem, czego Niemcy nie zauważyli. W tym czasie pozostawiła swoją dwuletnią córeczkę Helenę pod opieką babki. Ta wychodząc z domu, na rozkaz rozbestwionych Niemców razem z Antkiemi mężem, wzięła dziecko ze sobą. Gdy otrzymala śmiertelny strzał, padła wraz z dzieckiem na ziemię. Na odgłos strzałów i płaczu dziecka przerażona Ludwika wyskoczyła z piwnicy płonącego domu i nie tracąc przytomności oderwała oszalałe ze strachu dziecko, obejmujące rączkami zamordowaną babcię. Przerażenie i rozpacz spotęgował widok broczącego krwią brata i wlokącego się po ziemi rannego ojca. Wówczas pobiegła do żony Antka – Wiktorii (nr 35) celem sprowadzenia felczera. Wiktoria wezwała na pomoc swych braci: Emila i Franciszka Paciorków. Wszyscy pobiegli na miejsce zbrodni, skąd unieśli bezwładnego choć przytomnego z silnie tryskającą krwią z szyi Antoniego. Zrozpaczona żona obmyła z krwi jego twarz, a widząc jego przytomność i cierpienia, z całego sewrca pragnęła za wszelką cenę ratować go od śmierci, widząc jedyną nadzieję w lekarzu partyzantów.
Zaprzęgła więc konie do wozu i wśród świstu kul dzwignęła go wraz z siennikiem na wóz i około godz. siódmej rano wyjechała w stronę leśniczówki „Rycerki” do Józefa Jaska. Jednak w drodze siódmego kwietnia 1945 r. Antoni Szczotka zmarł wskutek upływu krwi (pozostała po nim 3-letnia córka Irena, obecnie zamężna za Bolesławem Iwankiem, mieszka w Rzędówce k. Rybnika, gdzie mąż pracuje w kopalni węgla.)