Odwiedzając groby naszych bliskich i modląc się za nich, zatrzymajmy się nad rzeczami ostatecznymi człowieka.
Śmierć
Chrześcijanin łączy własną śmierć ze śmiercią Jezusa i widzi śmierć jako przyjście do Niego oraz jako wejście do życia wiecznego. Kościół w obliczu śmierci po raz ostatni wypowiada nad umierającym chrześcijaninem słowa przebaczenia i rozgrzeszenia oraz naznacza go namaszczeniem. W Wiatyku podaje mu Chrystusa jako pokarm na drogę i mówi do niego ze spokojną pewnością:
„Duszo chrześcijańska, zejdź z tego świata w imię Boga Ojca wszechmogącego, który cię stworzył; w imię Jezusa Chrystusa, Syna Boga żywego, który za ciebie cierpiał; w imię Ducha Świętego, który na ciebie zstąpił. Obyś dzisiaj spoczęła w pokoju i zamieszkała na świętym Syjonie z Najświętszą Boga Rodzicielką, Maryją Dziewicą, ze świętym Józefem i wszystkimi Aniołami i Świętymi Bożymi… Polecam Cię wszechmogącemu Bogu i oddaję twojemu Stwórcy, abyś powrócił do Tego, który Cię ukształtował z mułu ziemi. Gdy opuścisz to życie, niech na twoje spotkanie wyjdzie Najświętsza Maryja Panna, Aniołowie i wszyscy Święci… Obyś widział twarzą wtwarz swojego Odkupiciela”.
Sąd szczegółowy
Śmierć kończy życie człowieka jako czas otwarty na przyjęcie lub odrzucenie łaski Bożej ukazanej w Chrystusie.
Nowy Testament mówi o sądzie przede wszystkim w perspektywie ostatecznego spotkania z Chrystusem w Jego drugim przyjściu, ale także wielokrotnie potwierdza, że zaraz po śmierci każdego nastąpi zapłata stosownie do jego czynów i wiary.
Przypowieść o ubogim Łazarzu i słowa Chrystusa wypowiedziane na krzyżu do dobrego łotra, a także inne teksty Nowego Testamentu mówią o ostatecznym przeznaczeniu duszy , które może być odmienne dla różnych ludzi.
Każdy człowiek w swojej nieśmiertelnej duszy otrzymuje zaraz po śmierci wieczną zapłatę na sądzie szczegółowym, który polega na odniesieniu jego życia do Chrystusa i albo dokonuje się przez oczyszczenie (czyściec), albo otwiera bezpośrednio wejście do szczęścia (niebo), albo stanowi bezpośrednio potępienie na wieki (piekło).
Jak mówił święty Jan od Krzyża: „Pod wieczór naszego życia będziemy sądzeni z miłości”.
ŚW. FAUSTYNA O ŚMIERCI
321. Św. Faustyna opisuje swoje przedśmiertne cierpienia
12 sierpnia 1934 roku. Nagłe osłabnięcie – cierpienie przedśmiertne. Nie była to śmierć, czyli przejście do życia prawdziwego, ale skosztowanie jej cierpień. Straszna jest śmierć, chociaż nam daje życie wieczne. Nagle zrobiło mi się niedobrze, brak tchu, ciemno w oczach, czuję zamieranie w członkach – to duszenie jest straszne. Chwilka takiego duszenia jest niezmiernie długa; także przychodzi lek dziwny pomimo ufności. Pragnęłam przyjąć ostatnie Sakramenty święte, jednak spowiedź święta przychodzi bardzo trudno, pomimo pragnienia spowiadania się. Człowiek nie wie, co mówi, jedno zacznie drugiego nie kończy. O, niech Bóg zachowa każdą duszę od tego odkładania spowiedzi na ostatnią godzinę. Poznałam wielka moc słów kapłana, jaka spływa na dusze chorego. Kiedy się zapytałam Ojca duchownego – czy jestem gotowa stanąć przed Bogiem i czy mogę być spokojna, otrzymałam odpowiedź: możesz być zupełnie spokojna, nie tylko teraz, ale po każdej spowiedzi tygodniowej. Łaska Boża, jaka towarzyszy tym słowom kapłańskim, jest wielka. Dusza odczuwa moc i odwagę do walki.
694. Pan Jezus zapowiada św. Faustynie kres jej ziemskich cierpień.
19 września 1936 roku. Kiedy wyszłyśmy od lekarza i wstąpiłyśmy na chwilę do kapliczki, która jest w tym sanatorium, usłyszałam te słowa w duszy: dziecię Moje, jeszcze parę kropel w kielichu, już niedługo? Radość zalała mi duszę, oto pierwsze wezwanie Oblubieńca i Mistrza mojego. Rozrzewniło się serce moje i był moment, gdzie dusza moja zanurzyła się w całym morzu miłosierdzia Bożego, odczułam, że się zaczyna w całej pełni posłannictwo moje. Śmierć niczego, co dobre nie niszczy; najwięcej się modlę za dusze, które doznają cierpień wewnętrznych.
696. Św. Faustyna opisuje swoją całonocną przedśmiertną bolesną mękę.
24 wrzesień 1936 roku. Zdałam się zupełnie na wolę Bożą i myślałam, że już dla mnie nastąpi dzień śmierci, dzień przeze mnie upragniony. Miałam możność łączenia się z Jezusem cierpiącym na krzyżu, inaczej modlić się nie mogłam. Kiedy ustąpiło cierpienie, zaczęłam się pocić, jednak żadnego poruszenia uczynić nie mogłam, ponieważ powracało to, co było przedtem. Rano czułam się bardzo zmęczona, ale już fizycznie nie cierpiałam, jednak na Mszę św. podnieść się nie mogłam, pomyślałam sobie, jeżeli po takich ciężkich cierpieniach nie ma śmierci, więc jak wielkie muszą być cierpienia śmiertelne.