Aktualności

LIST ojca Adama KOZŁOWIECKIEGO TJ do ojca Teofila BZOWSKIEGO TJ

Zabieram się do listu…, nie wiem, czy dojdzie. Niech się Ojciec pomodli, by mnie Bóg wspierał swoją łaską w tym życiu, które dziwnie, ale tak ciężko nie od dziś mi się układa. Ojcu piszę, tłumiąc w sobie płacz i łykając łzy. Może to śmieszne, ale nie chcę przed Ojcem kryć i wstydzić się tego, czego nie wstydzę się przed samym sobą i przed Bogiem. Mimo, że mam 34 lata, że przeszedłem takie koleje życiowe, które mnie zahartować powinny były, pozostałem pod pewnym względem dzieciakiem i przyznaję Ojcu otwarcie, że nieraz, gdy mnie nikt nie widzi, płaczę jak dzieciak. Ludzie tego nie widzą, ani nie wiedzą, ale dziś wygadać się muszę przed Ojcem. Płakałem w więzieniu, płakałem w Oświęcimiu, płakałem w Dachau, płacze też nieraz i tu w Rzymie i ciężko mi nieraz strasznie.

Niedługo wyjadę do Afryki, bo taka jest wyraźna wola Boża, znakiem woli Przełożonych mi objawiona. Nie mam najmniejszej wątpliwości co do tego. Po uwolnieniu 29 IV 1945 roku, przenieśliśmy się 12 VI do Pullach. Tutaj otrzymaliśmy list od Wikariusza Generalnego, w którym daje nam do zastanowienia, czy nie moglibyśmy przyjść z pomocą naszym Ojcom, goniącym resztkami sił w Ameryce i w Afryce. W tej ostatniej musieli już oddać jedną szkołę protestantom. Przewidywałem, że pomiędzy uwolnionymi Ojcami z Dachau nie znajdą się chętni do Afryki /przewidywania się sprawdziły/, wobec tego zgłosiłem się ja:

Wie Ojciec jak ułożyły się stosunki z rodziną, gdy do zakonu wstąpiłem; z całej rodziny dwie tylko osoby wówczas mnie nie odepchnęły; była to babka i starszy brat. Będąc w Oświęcimiu w potocznej rozmowie dowiedziałem się o rozstrzelaniu brata, a w Dachau dowiedziałem się o śmierci babki.

Poza tym wie Ojciec, jak bardzo byłem przywiązany do Chyrowa i jak kochałem Ojczyznę. Zostałem z niej wyrwany w chwili dla niej najcięższej, ale w ciągu tych długich lat pobytu w obozie myślą żyłem w Polsce, o niej marzyłem, o niej dosłownie śniłem ciągle i to mi wolno było. Każdej nocy przenosiłem się do tych najukochańszych stron: Chyrów, Stara Wieś, Lwów, Zakopane, Kraków, Lublin, Poznań… Miałem pracę nieraz monotonną i bezmyślną, wówczas mogłem całymi dniami modlić się, marzyć; przenosiłem się wówczas myślą do Starej Wsi, Kochawiny, Chyrowa…, a dziś? Dziś Pan Bóg żąda ode mnie bym to odrzucił i nie tylko odrzucił, ale i podeptał, bo dziś nie śmiem marzyć o powrocie, co mi wolno było w zamknięciu obozowym. Dziś nie mogę myślami tam się przenosić, bo to budzi tęsknotę w sercu nieznośną i bunt. Dziś nie podoba mi się żaden piękny widok, gdyż natychmiast uświadamiam sobie, że to nie jest Polska, a to Polska jest tak piękna, nawet najpiękniejsza. Idę za wolą Bożą, ale z okropnym żalem w sercu i jednego tylko pragnę, by śmierć mnie jak najrychlej uwolniła od tej męki. Jak dotychczas, choć przy użyciu całego wysiłku woli, jestem zdecydowany spełnić wolę Bożą, ale obawiam się, że mogą przyjść na mnie chwile słabości i w takiej chwili mogę się całkowicie załamać. Obawiam się również, że z takim jak obecnie usposobieniem nie pokocham pracy nowej, o ile wprost nie będę miał wstrętu do niej, co może się odbić na całej mojej pracy, z uszczerbkiem chwały Bożej. Hilarem datorem … (życzliwego dawcę), a ja … W każdym razie hilaris nie jestem i choć spełniam wolę Bożą, to z musu, nawet z niechęcią i żalem do Pana Boga.

Przez te długie lata zamknięcia marzyłem o tym, że kiedyś do Was wrócę, że będę mógł pogadać serdecznie z Ojcem, z O. Dylą, O. Konopką, O. Majcherem, O. Wł. Ciskiem.

Babkę Bóg zabrał do siebie, z Wami zobaczyć mi się już nie wolno. I nigdy już nie klęknę przed Matką Boską Starowiejską, ani Kochawińską, nigdy przed św. Józefem w kaplicy chyrowskiej…, nie zobaczę już ani tych gór i lasów chyrowskich, ani willi starowiejskiej, ani Tatr… Nie będę mógł pracować wśród ukochanych murów zakładu nad młodzieżą, którą naprawdę pokochałem gorąco. To wszystko, co mi tu na ziemi było tak drogie, jest już bezpowrotnie daleko i właściwie nawet mi o tym marzyć nie wolno i pod tym względem odebrał mi Bóg to, co jeszcze wolno było w obozach. Owszem, oddaję to Bogu, ale mi wstyd, że oddaje tak ciężkim sercem. Zresztą niech Ojciec nie myśli, że chodzę tu jakiś smutny, przygnębiony. Nie – Ojcze, jestem takim samym błaznem, jakim byłem dawniej, nikt tutaj nie wie, jak ciężko mi na sercu. Wszyscy myślą, że jadę do Afryki z wielką radością, a przynajmniej ochoczo. Wikariusz Generalny w liście do Sekretarza Stanu napisał: ardente desiderat (gorąco pragnie). Ale właśnie dlatego, gdy jestem sam na sam, jeszcze bardziej mi ciężko z tą świadomością, że jestem sam i że nie mam nawet przed kim się wygadać.

Przełożonym powiedziałem, że mi ciężko ten wyjazd przychodzi, ale nie chcę się przed nimi dłużej na ten temat rozwodzić, by nie wzięli tego za próbę wykręcania się z tej misji. Dlatego przed Ojcem chcę się wygadać… Jeśli Ojciec będzie mógł ze mną kontakt nawiązać, będę bardzo wdzięczny. Bo bardzo przykrą mi jest również i ta myśl, że właściwie już bardzo znacznie oddaliłem się od Prowincji i wielu już tam jest, których ani ja nie znam, ani oni mnie nie znają, a nawet ci, których ja znam, już w znacznej mierze o mnie zapomnieli. Są to skutki tych strasznych 6 lat, które przesiedziałem daleko od Was w obozach.