Aktualności

ŚW. FAUSTYNA O ŚMIERCI

321. Św. Faustyna opisuje swoje przedśmiertne cierpienia

12 sierpnia 1934 roku. Nagłe osłabnięcie – cierpienie przedśmiertne. Nie była to śmierć, czyli przejście do życia prawdziwego, ale skosztowanie jej cierpień. Straszna jest śmierć, chociaż nam daje życie wieczne. Nagle zrobiło mi się niedobrze, brak tchu, ciemno w oczach, czuję zamieranie w członkach – to duszenie jest straszne. Chwilka takiego duszenia jest niezmiernie długa; także przychodzi lek dziwny pomimo ufności. Pragnęłam przyjąć ostatnie Sakramenty święte, jednak spowiedź święta przychodzi bardzo trudno, pomimo pragnienia spowiadania się. Człowiek nie wie, co mówi, jedno zacznie drugiego nie kończy. O, niech Bóg zachowa każdą duszę od tego odkładania spowiedzi na ostatnią godzinę. Poznałam wielka moc słów kapłana, jaka spływa na dusze chorego. Kiedy się zapytałam Ojca duchownego – czy jestem gotowa stanąć przed Bogiem i czy mogę być spokojna, otrzymałam odpowiedź: możesz być zupełnie spokojna, nie tylko teraz, ale po każdej spowiedzi tygodniowej.  Łaska Boża, jaka towarzyszy tym słowom kapłańskim, jest wielka. Dusza odczuwa moc i odwagę do walki.

694. Pan Jezus zapowiada św. Faustynie kres jej ziemskich cierpień.

19 września 1936 roku. Kiedy wyszłyśmy od lekarza i wstąpiłyśmy na chwilę do kapliczki, która jest w tym sanatorium, usłyszałam te słowa w duszy: dziecię Moje, jeszcze parę kropel w kielichu, już niedługo? Radość zalała mi duszę, oto pierwsze wezwanie Oblubieńca i Mistrza mojego. Rozrzewniło się serce moje i był moment, gdzie dusza moja zanurzyła się w całym morzu miłosierdzia Bożego, odczułam, że się zaczyna w całej pełni posłannictwo moje. Śmierć niczego, co dobre nie niszczy; najwięcej się modlę za dusze, które doznają cierpień wewnętrznych.

696. Św. Faustyna opisuje swoją całonocną przedśmiertną bolesną mękę.

24 wrzesień 1936 roku. Zdałam się zupełnie na wolę Bożą i myślałam, że już dla mnie nastąpi dzień śmierci, dzień przeze mnie upragniony. Miałam możność łączenia się z Jezusem cierpiącym na krzyżu, inaczej modlić się nie mogłam. Kiedy ustąpiło cierpienie, zaczęłam się pocić, jednak żadnego poruszenia uczynić nie mogłam, ponieważ powracało to, co było przedtem. Rano czułam się bardzo zmęczona, ale już fizycznie nie cierpiałam, jednak na Mszę św. podnieść się nie mogłam, pomyślałam sobie, jeżeli po takich ciężkich cierpieniach nie ma śmierci, więc jak wielkie muszą być cierpienia śmiertelne.